Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.

rozmowy bez żadnych zamiarów. Nigdybyś nie potrzebował zmieniać mieszkania. A to jedno ile kosztuje zdrowia? To nie życie?
— Nie, to nie życie! — z uporem przemówił Sztolc.
— Cóż to jest, według twego zdania?
— To... — Sztolc zamyślił się, jakby szukał odpowiedniego wyrazu — to jakaś Obłomowszczyzna — rzekł wkońcu.
— O-bło-mow-szczyzna! — powoli powtórzył Ilja Iljicz, zdziwiony tym strasznym wyrazem i dzieląc go na sylaby. O-bło-mow-szczyzna!
Dziwnie i badawczo spojrzał na Andrzeja.
— A gdzież ideał życia według twego zdania? Cóż nie jest Obłomowszczyzną? — bez namiętności, bojaźliwie trochę zapytał. — Czyż nie wszyscy dążą do tego, o czem ja marzę? Zmiłuj się — dodał śmielej — wszakże celem waszego szarpania się, uniesienia, wojny, handlu, polityki, czyż to nie chęć zdobycia spokoju, nie dążenie do ideału utraconego raju?
— Ale u ciebie i utopja ma charakter obłomowski — zauważył Sztolc.
— Przecież wszyscy szukają wypoczynku i spokoju — bronił się Obłomow.
— Nie wszyscy. I ty sam przed dziesięciu laty nie tego szukałeś w życiu.
— Czegoż ja szukałem? — ze zdziwieniem zapytał Obłomow, cofając się myślą w przeszłość.
— Przypomnij sobie... pomyśl... gdzie twoje książki.. twoje przekłady różnych autorów?
— Zachar gdzieś zapodział! — odpowiedział Obłomow. — Pewnie leżą w kącie.
— W kącie — z wyrzutem zauważył Sztolc. —