Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

Włoch, nie wchłaniać w siebie błękitów tamtego nieba?“ Ileż to innych jeszcze sztucznych ogni wylatywało z twojej głowy! A teraz to — głupstwo!
— Tak... tak... pamiętam — mówił Obłomow, wmyślając się w przeszłość. — Wtenczas wziąłeś mnie za rękę i powiedziałeś: „dajmy sobie słowo nie umrzeć zanim nie ujrzymy tego wszystkiego.“
— Pamiętam — ciągnął Sztolc — kiedy mi przyniosłeś przekład Say’a z dedykacją na imieniny moje... Przekład mam do dziś dnia. A jak ty się spierałeś z nauczycielem matematyki i chciałeś koniecznie wiedzieć, poco ci koła i kwadraty — i dałeś spokój dyskusji. Zacząłeś uczyć się po angielsku — i nie douczyłeś się! Kiedy ja powziąłem plan wyjechania za granicę i zaglądnięcia do niemieckich uniwersytetów, ty skoczyłeś, objąłeś mię za szyję i uroczyście rzekłeś podając mi rękę: „Ja twój jestem, Andrzeju! Z tobą wszędzie!“ — To przecież własne twoje słowa. Ty byłeś zawsze potrosze aktorem. Cóż powiesz, Iljusza? Ja już dwa razy jeździłem za granicę i uzupełniałem swą wiedzę, siadając skromnie na uczniowskich ławach w Bonn, w Erlangen, a potem poznałem Europę, jak własny majątek. Przypuśćmy, że podróże — to zbytek i nie wszyscy mogą, nie wszyscy są poniekąd obowiązani do tego, ale Rosja? Ja zmierzyłem Rosję wzdłuż i wszerz... Pracuję...
— Kiedyś przestaniesz przecież pracować — zauważył Obłomow.
— Nigdy nie przestanę. Dlaczego?
— Gdy podwoisz swój majątek — rzekł Obłomow.