Strona:PL H Mann Diana.djvu/100

Ta strona została przepisana.

dartej hałastry nauczyć wolności i porwać ją do zamachu stanu. We włosach i ubraniu mając jeszcze wonie haremu, a w oczach jego marzenia, zaczęła swoje przemówienie do ludu.
— Słyszałam, — rzekła ponad głowami słuchaczów i z lekką niechęcią, — że jesteście teraz czasami niezadowoleni ze mnie. Nie macie jednak do tego najmniejszego prawa...
— Nie, z pewnością nie, — wybełkotał jakiś pijak, wymachując butelką. Sąsiedzi jego zachichotali. Księżna mówiła dalej.
— Mam wobec was dobre zamiary. Dam wam zawsze to tylko, co wam przystoi. Czy poza tem coś się dzieje, czy młodzieńcy toną, czy inni obcinają sobie brody, o to nie powinniście się troszczyć, ponieważ wcale was to nie obchodzi. Pozwólcie się spokojnie prowadzić, myśleć wcale nie potrzebujecie.
Z sąsiednich ulic zbiegali się ciekawi, plac się napełnił. Młodzieńcy ubrani po miejsku uśmiechali się. Zapaleńcy klaskali w dłonie, zwiększając przez to pomruki niechętnych. Na szczęście było w tłumie sporo zaufanych Pavica i wielu takich, którzy się znajdowali na żołdzie Rustschuka. We wszystkich punktach rynku wzniósł się zgodny z obowiązkiem i z całego gardła okrzyk:
— Kochamy cię! Żyj nam długo!
Księżna zaczęła jeszcze raz, niecierpliwie, ale nie nieprzyjaźnie.
— Zresztą wybaczam ludowi, jeśli zachowuje się nierozumnie. Wiem przecież, że głupota, zabobon i lenistwo winne są wszystkiemu. Co naprzykład zawinił ten, który zabił piekarza? Trzeba was wychować...
Nie dokończyła. Oburzenie moralnie czującego ludu wybuchnęło.