Strona:PL H Mann Diana.djvu/252

Ta strona została przepisana.

— Ma pani rację. Jestem bez myśli. Mam jeszcze tylko pożądania. Czegóż pani chce? Trzy miesiące bezsilnej żądzy! Na tym upale! Na martwych brukach naszego lata! Nie mogę dłużej.
— Zdradza się pan przecież.
Spojrzeli na siebie twardo. Potem w takt galopujących koni rzucali sobie krótkie zdania. Za nimi sapał Pavic.
— Zdaje się pan na moją łaskę i niełaskę. Czy pan sądzi, że tego nie wykorzystam?
— A niechby. Jestem gotów. Nie umarłem. Dlatego chcę tylko swojej nagrody. Ponieważ wytrzymałem. Jutro rano ukaże się pani pierwszy artykuł. A dopiero jutro wieczorem chcę być szczęśliwy. Ustępuję.
— Ja także. Bardziej jeszcze niż pan. Rezygnuję zupełnie z pańskiego artykułu. Straciłam ochotę.
— Także do...?
— Do wszystkiego.
Klasnęła cuglami po szyi konia, przechyliła się mocno do tyłu i wydała okrzyk, z czystej rozkoszy, wolna i pełna nowej tęsknoty, by pofrunąć przez błękitne powietrze.
— Za mną, kto mnie kocha!
Przeskoczyła szeroki rów, napełniony wodą. Kopyta zadrżały, pochyliły się i zagrzebały się po drugiej stronie w glebę. Della Pergola, znieruchomiały z przerażenia pod wpływem jej słów, spoglądał za nią. Chciał przystanąć. W ostatniej chwili ogarnął go lęk przed samowzgardą i uderzył konia szpicrutą. Rowu prawie jeszcze nie zauważył.
Nagle znalazł się rozciągnięty w płaskiej kałuży, z głową na pochyłym wale, i wysoko nad sobą ujrzał jaskółkę, szybującą przez błękit, błyszczący szklisto niby błękit na malowanych szybach.
Pavic widział tylko, że księżna miała za chwilę zniknąć po drugiej stronie rowu. Syknął: — Chwileczkę! —, ubódł konia