Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 308.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiłem sobie nieraz z głuchą rozpaczą, że gdybym był umarł, odetchnęłaby może swobodniéj, jak ten nasz młody sąsiad z przeciwka, który wkrótce potém swoją starą żonę pochował i przez rok cały nosił białe obszewki u surduta i czarną krepę na kapeluszu, jako oznakę żalu, że nieboszczka wcześniéj się na tamten świat nie przeniosła, a on nie mógł wcześniéj wejść w wyłączne posiadanie ogromnego majątku, jaki mu zapisała.
Nie wiém, czy to ta żałoba dla świata tak na niego oddziałała, ale zrobił się bardzo melancholijnym i często widywałem go na tle ciężkich, jedwabnych firanek, jak stał przy lustrzanéj szybie swego gabinetu, zapatrzony w niebo, czy... w nasze okna... dostrzedz nie mogłem!
Zresztą nie zastanawiałem się nad tém tak dalece — zawiele miałem do myślenia o mojéj żonie. Działo się z nią coś dziwnego. Wyraz dziecięcéj prawie szczerości, ów wdzięk niewymowny jéj błękitnych oczu znikł, zastąpiony jakiemś niespokojnem, zagadkowem wejrzeniem... widać było, że walczy nadaremno, z ogarniającem ją coraz bardziéj zniechęceniem i smutkiem. Lekcye, które dawała ciągle, nużyły ją i niecierpliwiły... a czasami wyrywały jéj się z ust, jakby mimowoli słowa zdradzające więcéj może goryczy i rozdrażnienia, niż sądziła.
Cierpiałem strasznie nad tém — alem milczał!