Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 318.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

razu nie zna i musiałby sobie dobrze języka nałamać, gdyby mu go kto wymówić kazał.
— Dzień dobry, Antoni! — odezwał się nadchodzący z przeciwnéj strony młody mężczyzna, owinięty futrem. — Jakże się ma dzisiaj wasza żona?
Zapytany zdjął pośpiesznie czapkę i skłonił się nizko pytającemu.
— A cóż, proszę wielmożnego pana doktora — odpowiedział nieco z mazurska — coraz gorzej, gorączka aż od niéj bucha; jadła ani tknie, a calutką noc to tak ci się chudzina rzucała po łóżku, jakby ją kto na mrowisku położył. Ino patrzeć, jak Panu Bogu duszę odda i co ja wtedy nieszczęśliwy człowiek z dzieckiem pocznę!
Mówił to wszystko głosem powolnym i spokojnym, który przez samą sprzeczność ze słowami miał w sobie coś szorstko tragicznego.
— Nie smućcie się przed czasem — odparł doktor — przesilenie jeszcze nie nastąpiło, choroba może się szczęśliwie zakończyć i będziecie mieli najzdrowszą żonę.
— Dałby to Pan Jezus — szepnął Antoni, otwierając przed doktorem furtkę bramy, a gdy młody medyk zniknął w głębi, wrócił do przerwanéj roboty z większą jakąś raźnością.
Nadzieja jest czemś tak ściśle z naturą ludzką związanem, że każde jéj, choćby na wiatr rzucone słowo, przylgnąć do duszy musi. Zresztą sama pewność, że doktor jest przy choréj, dodawała mu otuchy. Wierzył naiwnie, iż przynajmniéj wobec niego gorzéj się jéj zrobić nie może.