Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 329.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ta już będzie co chce — i pobiegł na pierwsze piętro.
Przy drzwiach wiodących do mieszkania właściciela domu, zatrzymał się, przeżegnał i po chwilowem wahaniu wszedł do przedpokoju.
Gospodarz był w swoim gabinecie zajęty wydawaniem ostatecznych dyspozycyj balowych wyfraczonemu kamerdynerowi. Z sąsiedniego salonu dochodziły głosy kilku rozmawiających osób.
Zobaczywszy stróża, który stanął przy progu, mnąc kurczowo czapkę w rękach i drżał jak liść w swoim grubym kożuchu, pan domu zwrócił się ku niemu z roztargnieniem.
— A co tam, Antoni? — zapytał.
Antoniemu język zdrętwiał. Poznał, że się przerachował z siłami. Zamiar, z którym przyszedł, był tak śmiały, że w chwili wykonania opuściła go odwaga.
Milczał więc i patrzył na swego chlebodawcę, który nie czekając odpowiedzi, wydawał dalsze rozkazy. Było coś bardzo dobrodusznego i ośmielającego w jego pełnéj, starannie wygolonéj twarzy, w jego podwójnym podbródku, jowialnie zarysowanych ustach i lekko przymrużonych oczach.
Antoni znowu nabrał otuchy. Odmówił w duchu modlitewkę i otworzył usta.
— Jaśnie wielmożny panie — wybełkotał — ja do jaśnie wielmożnego pana z wielką prośbą...