Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 346.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

go z jego niedolą, byle się z nią mógł tak gdzieś zaprzepaścić, żeby go już żadne oko ludzkie nie widziało, a on, żeby do nikogo ust nie potrzebował otworzyć.
Tymczasem stangret, któremu lokaj wreszcie bramę otworzył, energicznemi słowy wyrażał swoje niezadowolenie.
— Przeklęte plemię — wołał — legnie to jak bydło i dobudzić się tego nie można. Żebym był gospodarzem, tobym takiego gałgana stróża wygnał na cztery wiatry. Mało co mnie febra na tém zimnisku nie zatrzęsła! Bodaj go wszyscy dyjabli porwali!
Gdy się to działo, pokrzepieni wspaniałą kolacyją biesiadnicy, wracali ze zdwojonym zapałem do walców i mazurów. Stało się zadość życzeniom pana właściciela: tańczono do białego rana.
— Dawno, dawno nie pamiętamy tak przyjemnego wieczoru!
— Cudowny bal!
— Przepyszna zabawa!
Tych i tym podobnych wykrzykników słuchał rozpromieniony gospodarz od swoich gości, gdy ich wreszcie z podziękowaniami do przedpokoju wyprowadzał.
Istotnie, doskonale się ubawili, a że końcem życia bliźniego, cóż to znaczyło? Oni o tém nie wiedzieli, a ich amfitryjon, któremu to przypuszczenie mogło było przyjść do głowy, zapomniał