Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0095.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i miłował ich po swojemu, ale teraz serce zawrzało mu nagle miłością wielką, która powstaje nie z nakazu, ale bucha sama przez się, jak płomień, a jest zarazem i czcią największą i pokorą i chęcią ofiary. Młody był i porywczy włodyka Zbyszko, więc chwyciła go zaraz chęć, by tę miłość i wierność poddanego-rycerza jakoś okazać, coś dla niej uczynić, gdzieś lecieć, kogoś popłatać, coś zdobyć i samemu przytem karkiem nałożyć.
— Pójdę chyba z kniaziem Witołdem — mówił sobie — bo jakże świętej pani usłużę, skoro nie masz nigdzie blisko wojny?
Nie przyszło mu nawet do głowy, by można inaczej usłużyć niż mieczem, rohatyną lub toporem, ale za to gotów był sam jeden na całą potęgę Tymura Chromego uderzyć. Chciało mu się zaraz po mszy siąść na koń i coś zacząć. Co? sam nie wiedział. Wiedział tylko, że nie wytrzyma, że go palą ręce i pali się w nim dusza cała.
Zapomniał też znów całkiem o niebezpieczeństwie, które mu groziło. Zapomniał nawet chwilowo o Danusi — a gdy przyszła mu na myśl z powodu dziecinnych śpiewów, które nagle ozwały się w kościele, miał poczucie, „że to co innego.“ Danusi przyrzekł wierność, przyrzekł trzech Niemców — i tego dotrzyma, ale przecie królowa jest po nad wszystkie niewiasty — i gdy pomyślał, iluby dla królowej chciał ubić, ujrzał przed sobą całe zastępy pancerzy, hełmów, piór strusich, pawich i czuł, że wedle chęci jeszczeby tego było za mało.