Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0125.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co się mam kłaniać? List od księżnej Aleksandry wiozę — i tyla.
— Ha! kiedyście tacy dobrzy, to niech wam tam Bóg dopomoże.
Nagle spojrzał bystro na stryjca i rzekł:
— Ale jeśli mi król daruje, to Lichtenstein będzie mój, nie wasz. Pamiętajcie...
— Jeszcześ szyi niepewny, to żadnych zapowiedzi nie czyń. Dość masz tamtych głupich ślubów — odrzekł z gniewem stary.
Poczem rzucili się sobie w objęcia — i Zbyszko został sam. Nadzieja i niepewność miotały naprzemian jego duszą, ale gdy przyszła noc, a z nią burza na niebie, gdy zakratowane okno poczęło rozświecać się złowrogiem światłem błyskawic, a mury trząść od grzmotów, — gdy wreszcie wicher wpadł ze swoim świstem do wieży i zgasił mdły kaganek przy łożu, pogrążony w ciemności Zbyszko stracił znów wszelką otuchę — i całą noc ani chwilę oczu nie mógł zamrużyć.
— Już ja się śmierci nie wywinę — myślał — i wszystko nic nie pomoże...
Wszelako nazajutrz przyszła do niego w odwiedziny zacna księżna Anna Januszowa, a z nią i Danusia ze swoją luteńką za pasem. Zbyszko padł im kolejno do nóg, poczem jakkolwiek był w utrapieniu, po bezsennej nocy, w niedoli i niepewności, nie do tyla jednak zapomniał o rycerskiej powinności, aby nie okazać Danusi zdumienia nad jej urodą.