Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0181.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

księżna o waszych zrękowinach, boć nieładnie byłoby utaić: ale co on na to rzekł, nie wiadomo.
Tak rozmawiając, doszli do bramy. Kapitan łuczników królewskich, ten sam, który poprzednio prowadził Zbyszka na śmierć, skinął mu teraz przyjaźnie głową, więc przeszedłszy warty, znaleźli się w dziedzińcu, a potem weszli na prawo do oficyny, którą zajmowała księżna.
Dworzanin, spotkawszy przed drzwiami pachołka, spytał:
— A gdzie Jurand ze Spychowa?
— W Krzywej komnacie, z córką.
— To tamoj — rzekł dworzanin, ukazując drzwi.
Zbyszko przeżegnał się i podniósłszy zasłonę w otwartych drzwiach, wszedł z bijącem sercem. Ale nie od razu dostrzegł Juranda z Danusią, gdyż komnata nie tylko była „Krzywa”, ale i mroczna. Po chwili dopiero ujrzał jasną główkę dziewczyny, siedzącej na kolanach ojca. Oni też nie usłyszeli, gdy wszedł, więc zatrzymał się przy zasłonie, chrząknął i wreszcie ozwał się:
— Niech będzie pochwalony.
— Na wieki wieków — odpowiedział, wstając Jurand.
W tej chwili Danusia skoczyła ku młodemu rycerzowi i chwyciwszy go za rękę, poczęła wołać:
— Zbyszku! Tatuś przyjechali!
Zbyszko ucałował jej ręce, poczem wstał, zbliżył się wraz z nią do Juranda i rzekł: