Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0206.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiechnął się na to chory Maćko i po chwili odrzekł:
— Jeśli opatowe, to może kiedyś będą nasze.
— Ba! dopieroście mówili o śmierci, — zawołał wesoło Zych — a teraz chce wam się opata przetrzymać.
— Nie ja przetrzymam, jeno Zbyszko.
Dalszą rozmowę przerwały im odgłosy rogów w boru, które ozwały się daleko przed nimi. Zych wstrzymał zaraz konia i począł słuchać.
— Ktoś ci tu chyba poluje — rzekł. — Poczekajcie!
— Może opat. Toby dobrze było, żebyśmy się zaraz spotkali.
— Cichajcie-no!
Tu zwrócił się do orszaku.
— Stój!
Stanęli. Rogi ozwały się bliżej, a w chwilkę później rozległo się szczekanie psów.
— Stój! — powtórzył Zych. — Ku nam idą.
Zbyszko zaś zeskoczył z konia i począł wołać:
— Dawajcie kuszę! może zwierz na nas wypadnie! wartko! wartko!
I porwawszy kuszę z rąk pachołka, wsparł ją o ziemię, przycisnął brzuchem, pochylił się, wyprężył grzbiet, jak łuk, i chwyciwszy palcami obu rąk cięciwę, naciągnął ją w mgnieniu oka na żelazny zastawnik, założył strzałę i skoczył przed siebie w bór.
— Napiął! bez korby ci napiął! — szepnął Zych, zdumiony przykładem tak nadzwyczajnej siły.