Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0258.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Na to Jagienka spojrzała nieznacznie na Zbyszka, i westchnąwszy cicho, mówiła dalej:
— Gniewliwy on bywa; nieraz kubkiem o ziemię praśnie. Ale potem śmiejący się wraca i sam pierwszy nad swoim gniewem wydziwia. Wy go przecie znacie. Jeno mu się nie przeciwiać, to nie ma lepszego człowieka na świecie.
— A ktoby mu się ta sprzeciwiał, kiedy on i rozum ma od innych większy!
Tak to oni ze sobą rozmawiali, gdy tymczasem Zbyszko przybierał się w alkierzu. Wyszedł wreszcie tak piękny, że Jagienkę aż olśniło, zupełnie jak wówczas, gdy pierwszy raz przyjechał w swojej białej „jace“ do Zgorzelic. Ale tym razem zdjął ją głęboki żal na myśl, że ta jego uroda nie dla niej i że on inną umiłował.
Maćko zaś rad był, pomyślał bowiem, że opat pewno sobie Zbyszka upodoba i przy układach nie będzie czynił trudności. Ucieszył się nawet tą myślą tak dalece, iż postanowił jechać razem.
— Każ mi wymościć wóz, — rzekł do Zbyszka — mogłem jechać z Krakowa aże do Bogdańca z żeleźcem między żebrami, to mogę teraz bez żeleźca do Zgorzelic.
— Byle was nie zamroczyło — rzekła Jagienka.
— Ej, nic mi nie będzie, bo już czuję w sobie moc. A choćby mnie ta trochę i zamroczyło, będzie wiedział opat, jakom ku niemu spieszył i tem hojniejszym się okaże.
— Milsze mi wasze zdrowie, niż jego hojność! — ozwał się Zbyszko.