Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0300.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— i pan rad był, bo oni oba z opatem okrutnie się tego bali, by jej nie przyszła chęć widzieć się z waszą miłością... No, nie na tem koniec, bo później panna chciała, by były dwa konie, a pan bronił, panna chciała wilczury i trzoska, pan bronił. Ale co tam z takich zakazowań! Żeby jej się umyśliło dom spalić, toby też panisko przystał. — Dla tego jest drugi koń, jest wilczura i jest trzosik...
„Poćciwa dziewka!“ — pomyślał w duchu Zbyszko.
Po chwili zaś zapytał głośno:
— A z opatem nie było biedy?...
Czech uśmiechnął się, jak roztropny pachołek, który zdaje sobie sprawę ze wszystkiego, co się w okół niego dzieje, i odrzekł:
— Oni to w tajemnicy przed opatem czynili, a nie wiem, co było, gdy się dowiedział, bom wcześniej wyjechał. Opat jako opat! — huknie czasem i na panienkę, ale potem to jeno patrzy, czyli jej zbyt nie pokrzywdził. Sam widziałem, jako ją raz skrzyczał, a potem do skrzyni poszedł, łańcuch przyniósł taki, że zacniejszego i w Krakowie nie dostać — i powiada jej: „na!“ — Poradzi sobie ona i z opatem, gdyż i ojciec rodzony więcej jej nie miłuje.
— Pewnie, że tak jest.
— Jak Bóg na niebie...
Tu umilkli i jechali dalej wśród wiatru i śnieżnych krupów; nagle jednak Zbyszko powstrzymał konia, gdyż z pobocza leśnego ozwał się jakiś