Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0353.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ona zaś podniosła na niego z pod łasiczego kapturka modre oczęta i twarz, wyszczypaną na różowo przez zimne, leśne powietrze:
— I ja, Zbyszku! — odrzekła, jakby z pośpiechem.
Poczem zaraz nakryła oczy rzęsami, bo już wiedziała, co to jest miłość.
— Hej, krocie ty moje! Hej, dziewczyno ty moja! — zawołał Zbyszko. — Hej!...
I znowu umilkł, ze szczęścia i ze wzruszenia, lecz dobra, a zarazem ciekawa księżna przyszła im powtórnie z pomocą:
— Powiadaj-że, — rzekła — jako ci się cniło bez niej.
Więc począł opowiadać, „jako mu się cniło“ bez niej i w Bogdańcu, przy doglądaniu Maćka, i między „somsiadami.“ O Jagience nic tylko nie wspominał chytry wykrętnik — ale zresztą szczerze mówił, bo w tej chwili tak kochał śliczną Danusię, że chciało mu się chwycić ją, przesadzić na swego konia, wziąć przed się i trzymać przy piersiach.
Nie śmiał jednak tego uczynić; natomiast gdy pierwszy gąszczyk przedzielił ich od jadących za nimi dworzan i gości, pochylił się ku niej, objął ją i pochował twarz w łasiczy kaptur, świadcząc tym uczynkiem o swej miłości.
Ale że zimą nie ma liści na krzach leszczynowych, dojrzał go Hugo von Danveld i pan de Lorche, dojrzeli go również dworzanie, i poczęli między sobą mówić: