Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0615.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wznak przez otworzone drzwi, nie wydawszy ni jęku.
Uczyniła się cisza. Potem z wieży wysunęła się jakaś ciemna postać i chyłkiem poczęła umykać ku stajniom, leżącym obok cekhauzu po lewej stronie dziedzińca. Wielki brytan Diedericha popędził za nią w milczeniu. Drugi pies skoczył za nimi również i zniknął w cieniu muru, ale wkrótce zjawił się znowu ze łbem spuszczonym ku ziemi, biegnąc zwolna z powrotem i jakby wietrząc pod ślad tamtych. W ten sposób zbliżył się do leżącego bez ruchu Zygfryda, obwąchał go uważnie, i wreszcie siadłszy przy jego głowie, podniósł paszczę w górę i począł wyć.
Wycie rozlegało się przez długi czas, napełniając jakby nową żałością i zgrozą tę posępną noc. Nakoniec zaskrzypiały drzwi ukryte we wnęku wielkiej bramy i na dziedzińcu zjawił się odźwierny z halabardą.
— Mór na tego psa! — rzekł. — Nauczę ja cię wyć po nocy.
I nastawiwszy ostrze, chciał pchnąć niem zwierzę, lecz w tej samej chwili ujrzał, iż ktoś leży w pobliżu otwartych drzwiczek baszty.
— Herr Jesus! co to jest?
Pochyliwszy głowę, spojrzał w twarz leżącego człowieka i począł krzyczeć:
— Bywaj! bywaj! ratunku!
Poczem skoczył do bramy i jął targać z całych sił za sznur dzwonu..

KONIEC CZĘŚCI V.