Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 060.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przedstawia. Na wyżynach siła, w dolinach zręczność, tam uczucia pełne, głębokie, tu bezustanna pamięć na materyalne sprawy życia. Z wyjątkiem doliny Ajou, któréj północna część zaludniona jest idyotami, a południowa ludźmi umysłowo rozwiniętemi, w któréj te dwie ludności, przedzielone tylko strumieniem, różnią się między sobą we wszystkiém: w obyczajach, zajęciach, powierzchowności, nawet w chodzie i postawie; — nigdzie tak wybitnego jak tutaj rozgraniczenia nie widziałem. Fakt ten powinienby skłonić władze państwowe do głębokich studyów miejscowych przy zastosowywaniu praw do tych-że miejscowości. Ale konie gotowe, ruszajmy!
Obaj jeźdźcy stanęli wkrótce przed domem położonym w téj stronie miasteczka, która się ku górom la Grande-Chartreuse zwraca. Dom-to był dość porządny, a u drzwi jego stała na dwóch krzesłach trumna, czarném suknem pokryta, około któréj płonęły cztery gromnice. Tuż na stołku była miska ołowiana z wodą święconą i umoczoną w niéj bukszpanową gałką. Każdy przechodzień wstępował na podwórze, klękał przy ciele i zmówiwszy Ojcze Nasz kropił je wodą święconą. Po nad trumną wznosiły się zielone pęki jaśminu przy murze rosnącego, a wyżéj jeszcze splątane gałęzie rozwiniętego już winogradu. Młoda dziewczyna zamiatała podwórze, czyniąc w tém zadość téj nieokreślonéj potrzebie ochędóztwa i przystrojenia, którą nakazuje każdy obrzęd, nawet najsmutniejszy ze wszystkich. Najstarszy syn umarłego, dwudziestodwuletni chłopak stał nieruchomie oparty o odźwierek. Oczy miał pełne łez, które przecież nie spadały na policzki, a które może ukradkiem obcierano. W chwili gdy Benassis z Genestasem wchodzili w podwórze, przywiązawszy wprzód konie do topoli, rosnących przy parkanie, przez który przypatrywali się téj scenie, żona nieboszczyka wychodziła z obory w towarzystwie kobiety mającéj garnek mleka.
— Odwagi, odwagi, moja dobra Pelletier — mówiła ta ostatnia.
— Ach! moi kochani, gdy się z kim dwadzieścia pięć lat przeżyło, strasznie ciężko rozstawać się przychodzi — odparła wdowa i oczy jéj zwilżyły się łzami. — Cóż, płacicie dwa sous? — dodała po chwilowém milczeniu, wyciągając rękę.
— A! masz tobie, zapomniałam — rzekła tamta podając jéj pieniądze. — No, no, uspokójcie się, sąsiadko. Otóż i pan Benassis.
— Jakże się miewacie, moja matko? — zapytał lekarz.
— Ha, cóż robić, wielmożny panie — odparła z płaczem — trzeba sobie radzić jak można. Pociesza mnie to, że mój już więcéj cierpiéć nie będzie, a on się tak biedak nacierpiał. Ale niech-że panowie wejdą z łaski swojéj! Kubuś! podaj krzesła panom. No,