Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/124

Ta strona została przepisana.

beja spacerowałem po parku, w towarzystwie służącego, gdy nagle przyszło mi do głowy pytanie:
Którędy pies wchodzi do parku?
Park był otoczony starym, wysokim murem, który niepodobna było przeskoczyć, a ciężkie oddrzwia były stale zamknięte i pilnie strzeżone. Musiał się znajdować jakiś wyłom, czy podkop. Zacząłem bacznie obserwować i rzeczywiście idąc wzdłuż muru, pokrytego bluszczem, zauważyłem miejsce, w którem liście były zdeptane.
Pod pretekstem nagłej potrzeby zostawiłem pilnującego mnie służącego na ścieżce, a sam wszedłem w krzaki. W murze znajdował się znaczny otwór, prowadzący w stronę mało uczęszczanej wioski. Miejsce to leżało wprost moich okien.
Tego wieczoru nieszczęśliwy więzień prawdziwej fortecy układał plan działania. Dwieście kroków dzieliło mnie od wolności, ale jak przejść przez żelazne pręty okratowania? Aż do północy, przy zgaszonem świetle, walczyłem z prętami, starając się je wygiąć. Daremny trud. Następnie próbowałem scyzorykiem podważyć dębowe ramy, ażeby wyrwać z nich żelazo. Także daremny trud. Zacząłem rozpaczać. Zewnątrz pełnia księżyca, natura spokojna, przestrzeń wolna... Tutaj niewola, zepsucie, tyranja, upadek... Wyobrażałem sobie powrót beja i nieustające orgje. Pokój wydał mi się piekielną klatką, pełną potworów. Dreszcz mrożący wstrząsnął mną, zimny pot wystąpił na czoło. Drżałem do tego stopnia, że ugryzłem się w język, aż do krwi.