Strona:PL Józef Bliziński - Marcowy kawaler.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.
Grzempieleski.

To tu przyszliśmy ze sprawą, proszę łaski pana dziedzica.

Ignacy.

Z jaką sprawą?

Grzempieleski.

Ma się rozumiéć nic wielkiego, przepraszam pana dziedzica, tylko według tego, że wczoraj... (uderzając się w usta) co ja gadam, łżyj gębo... onegdaj, w czasie niedobytności pana dziedzica, złapaliśmy defraudację w lesie...

Ignacy.

Cóż takiego?

Grzempieleski.

Więc to była, ma się rozumieć, za pozwoleniem pana dziedzica, taka stara baba z kulawą łapą... żebrająca... ale więc tedy, ponieważ kradła szczapy z sągów, zabrał jéj gajowy fartuch, chustkę i tym podobne...

Ignacy.

E, kradła, kradła... cóż tam mogła wziąść...

Pawłowa.

Oho! jak to już pan będzie się litował nad każdym.