Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

Właśnie o zgodzie i pojednaniu ze wszystkimi zagaił jadąc Zamojski, i naturalnie o Zborowskich królowi wspomniał.
Zmarszczył się Batory, bo naleganie to dokuczliwem mu było.
— Radbym w tym dniu wesela — rzekł Zamojski — i moich i miłości waszej nieprzyjaciół rozbroić i przejednać. Zdaje mi się, że Zborowscy są skłonni do nawrócenia się i poprawy.
— A wy, Janie mój — przerwał król — wierzycie w poprawę tych, co do siwego włosa zdradą żyć nawykli? Ja w poprawę takich ludzi nie wierzę. Przyczaić się oni mogą, przemienić nigdy; a my dla kilku Zborowskich niechętnych nie zginiemy.
— Tak, N. Panie — odparł kanclerz — lecz za nimi kilku, wlecze się ogon niezliczonych warchołów, którzy na nich patrzą i za nimi idą. Jana gnieźnieńskiego mamy z sobą i nigdy nie było powodu ani wątpić o nim, ani go podejrzywać. Andrzeja o ile znam, dobrodziejstwy i jurgieltem kupić można... a mnie się zda, że zubożały a zniechęcony do cesarza Krzysztof, takżeby się dał ująć.
— Krzysztofa ani tykać nie chcę! — zawołał król. — Mówicie, że zubożały jest... A cóż zrobił z okupem?
— Z jakim? — zapytał kanclerz.
— Znacie przecież tę historyę, którą tu mnie