Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 143.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szych, lecz ktokolwiek odważył się szemrać, król strasznemi groźby i przekleństwy usta mu zamykał. Niektórych sromotnie poprzybieranych w skórki zajęcze, z kądzielami u pasa, na pośmiewisko z zamku kazał wypychać.
Połowa budowli na Wawelu pustką już stała, do stołów nie było przychodzić komu, do wesołości trudno było przymusić. Zaufani wysłańcy królewscy próżno nocami po osadach chodzili i przekradali się probując zaciągać lud do pułków królewskich. Strwożona czerń, panów swych widząc pod bronią, lękała się ich zemsty nad rodzinami i ruszyć nie śmiała. Potajemnie dawano królowi żywność i paszę, ale się go jawnie zapierano.
Pomimo téj trwogi, król nie poprzestał, jak za dawnych czasów, jeździć na łowy, nakazując tylko pilno strzedz wrót i wałów, późniéj dowiedziawszy się iż czasu jego niebytności probowano ubiedz Wawel, nawet téj rozrywki wyrzec się musiał.
Siedział lub leżał, najczęściéj w izbie swéj ze psami, czasem w oknie z którego szeroki kraj i Wisłę widać było — całemi godzinami mruczał coś do siebie, rzucał się i przeklinał. Gdy kto z ludzi wszedł wesołego udawał, a szczodrym był jak nigdy.
Z téj wesołości najmniejsza rzecz do wściekłości i gniewu go obudzić mogła. Naówczas z tych