Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 060.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dzał wzrok biegający żywo. Król znać go słuchał, gdy Sieciech, uchyliwszy drzwi, z nizkim pokłonem do sypialni się wsunął.
Na obliczu pańskiém dostrzedz było można nieco zniecierpliwienia, ale stary Sieciech, który pana swojego znał dobrze, a wiedział, jak sobie z nim poczynać, bynajmniéj się tém nie poruszył, choć brwi groźnie się ściągające i oczy w siebie wlepione zobaczył.
Pogładził ręką brodę, nie spiesząc z mową, król ciągle zwrócony doń, czekał, jakby pytając wzrokiem: Cóż mi powiesz? — Lecz milczał ustami. Na twarzy widać było jakby drgania myśli, która po głowie się snuła.
Opat Aron pilno się téż wpatrywał w przybyłego, zawiesiwszy przerwane opowiadanie.
Sieciech w końcu krok naprzód postąpił powoli, jakby rozmyślał, od czego zacznie.
— Przebacz, miłościwy królu — odezwał się rękę spuszczając ku ziemi — musiałem wczas miłości twéj przerwać wchodząc... w podwórcu nieboszczyk domaga się twéj łaski i posłuchania...
Król i opat zdziwieni tą mową, głowy podnieśli, spojrzeli po sobie.
— Tak jest, miłościwy panie — kończył Sieciech spokojnie i powolnie. — Stary sługa królewski Janko Jaksa z Niemierzyszcz jechał prosić łaski i zmiłowania pańskiego, a w drodze umierając trupa swojego synowi tu przywieźć kazał,