Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 062.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czestny pogrzeb sprawić sławnemu rycerzowi, a ich głowy jutro rano spaść muszą... i spadną!..
Usłyszawszy ten wyrok, Miklasz wstał powoli. Zdało się, że duma starego Jaksów rodu już mu do dalszego błagania usta zamknęła. Nie rzekł nic, nie prosił więcéj.
Król głowę opuścił na piersi i ręką dał znak. Miklasz, nie uchyliwszy nawet czoła, wolnym krokiem wyszedł z sypialni.
Za nim wzrok królewski pociągnął i gdy zasłona zapadła, długo się na niéj zatrzymał. Słychać było ciche, niepewne odchodzącego kroki, które coraz się oddalały... W kominie płomię syczało i iskry z niego pryskały.
Z założonemi na piersi rękami opat stał, oczy w ziemię wlepiwszy.
I trwało milczenie grobowe, przykre, którego ani król, ani duchowny przerwać nie śmiał, chwilę jak wiek długą. Z podwórców niby koni tentent głuchy i gwar jakiś stłumiony dochodził, a potém cisza zaległa gród... i ognisko tylko mówiło coś samo, niezrozumiałym językiem...