Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 157.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jakąś nieufność i obawę. Nie lubiła go królowa Emnilda.
Dlaczego? tego sama sobie wytłumaczyć nie umiała, nie dał jéj do tego żadnego powodu.
Obawiając się często nad miarę surowego opata Arona, dla niego miała poważanie i miłość, ks. Petrek, choć padał przed nią, budził jakiś wstręt i instynktową trwogę. Usiłowała to uczucie napróżno zwyciężyć królowa.
I teraz, gdy go ujrzała zbliżającego się tym cichym krokiem, z łaszącą postawą, niemal cofnąć się i uciec miała ochotę. Musiała się zwyciężyć.
Ks. pisarz powtarzając ukłony zbliżył się do królowéj, ręce złożył na piersiach, westchnął głęboko i rzekł zcicha.
— Co serce miłościwéj naszéj, świętéj pani, pod te czasy wycierpieć musiało! ja to czułem najlepiéj!.. Ciężkie to zaprawdę były chwile... Przecież, Bogu dzięki, skończone wszystko...
Badający wzrok posłał ku królowéj, która zdala stała milcząca.
— Miły księże — rzekła po długim przestanku — powinniście byli wspierać mnie modlitwami waszemi. Tak jest, cierpiałam wiele, pragnęłam królowi a panu memu miłemu oszczędzić żalu i strapienia... lecz, woli Bożéj trzeba się poddać we wszystkiém.
Westchnęła i nie rzekła więcéj.