Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 184.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

skierował się w stronę, gdzie się zapewne spoczynek znaleść spodziewał.
Król sądził może, iż ślady jego konia, pogoń za nim sprowadzić muszą — jechał więc spokojny, lecz mrok padał gęstszy coraz, w lesie był on wcześniejszym jeszcze, noc nadchodziła czarna.
Nieco przyspieszywszy kroku, koń, jakby znał jakąś drogę niewidoczną, prowadził nią coraz śmieléj.
Bolesław cale na to nie zdawał się zwracać uwagi, dokąd jedzie.
W istocie inszéj téż rady nie było, tylko albo się w trąbkę ozwać do orszaku, a ta wśród ciszy wieczornéj, rozległaby się była daleko — lub zdać na konia roztropność.
Stary kasztan królewski, który bułanego zastąpił szedł wyszukując sobie drogę, mijając zawały, przeskakując oparzeliska, ciągle w jednym kierunku. Czasami stawał chwilę i nozdrzami znowu badał powietrze — potém szedł daléj krokiem pewnym, a coraz, w miarę nadchodzącéj nocy, przyspieszonym. Mrok wieczorny zastąpiła już noc posępna... Śnieg tylko przyświecał nieco, i wskazywał drogę... Parę razy coś pierzchnęło na uboczach, coś zamruczało jak zwierz spłoszony, lecz kasztan nie uląkł się wcale. Z płaszczyzny na wzgórze zaczął wstępować koń, choć mu z ciężarem, jaki dźwigał, iść było trudno. Król przypadkiem oko na dół