Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 190.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Tumry, gdy go opanowała tęsknota wylatywał ze swéj chaty, i z włosem rozwianym, z nagą piersią biegł gdzie go oczy poniosły. Czasem wpadł w las i pędził zaroślami, gęstwiną, aż się znużył do upadłego; jak koń, co się wyrwie ze stajni na swobodę i hasa choćby się miał rozbić; to znów przerzynał góry i lasy bezwładnym biegiem, aż się gdzieś oparł o staw, o rzekę, o jar, i upadł na ziemię cały drżący i bezsilny.
Wśród tego ruchu szalonego, który nim miotał jak nieprzytomnym, nieraz w milczącém powietrzu obiła się pieśń cygańska, nieraz łzę niepojętą poniosły wiatry w stronę przeciwną, i śmiech dziki zawarczał z ich szumem. A choroba ta w obojgu rosła i rosła olbrzymio! W początku byłato tylko tęsknota chwilowa, którą lada wrażenie rozpędzić mogło; późniéj stała się codziennym pokarmem prawie, wreszcie robakiem, który pożerał dniem i nocą.
Często dni całe nie przemówili do siebie słowa: cygan jak zwierz w klatce kołował po izbie, Motruna patrzała na ścianę, przez którą widać było jak na dłoni wioskę, i we wsi chatę, starego Kasztana, Burka, kury, parę gołębi i ciche podwórko ze staruszką gruszą....