Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 276.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

podoba, że prześladujecie biédnego. Rozkazuję żeby mi tego nie było, żeby mi tego niebyło!
Powtórzył raz jeszcze i zniknął.
Panowie gromada spojrzeli po sobie z uśmiechem niemal szyderskim: pokłonili się nic nie odpowiedziawszy, i powoli się rozeszli.
Z okna pokoju, Aza słuchała téj rozmowy, i widziała postawy ludzi i pana; a gdy pan Adam wrócił zmieszany niepowodzeniem swojéj wyprawy poczęła się śmiać na całe gardło.
— O! jakżeśto srogi! — zawołała kładnąc się na sofie — jakżeś straszny, jak cię się ludzie twoi lękają. Teraz to już pewna jestem, że tłumem pójdą do kowala? Cha! cha! cha! doskonaleś ich zgromił.
Adam się zarumienił.
— Cóżbo chcesz? — rzekł — Zrobiłem co tylko można, ale to lud uparty! Zresztą możnaż mu miéć za złe, że w takich rzeczach chce miéć wolę swoją?
Wzgardliwe spojrzenie całą było odpowiedzią cyganki, która wstała obwinęła się rąbkiem, i nie żegnając pana Adama, wyszła ze dworu.
Według zwyczaju skierowała się ku chacie Tumrego i zbliżywszy do niéj, zwolniła nieco kroku. Wzrok jéj padł na drzwi lepianki, i wstrzymał się