Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 293.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówił a patrzał, choć obraz który miał przed oczyma, palił go zemstą i boleścią: i nasycał się nim, oderwać niemogąc od widoku burzącego mu piersi. Aza tymczasem podniosłszy głowę, spuściła ją znowu na ramie obłąkanego Adama.
Dumali tak we dwoje, i z ust cyganki naprzód ledwie dosłyszana, cicha, wyrwała się piosenka lat jéj młodych, dobrze znajoma Tumremu, budząca w nim wspomnień tysiące. Powoli wysnuta z ust i piersi: ożywiać się poczęła, stawała coraz głośniejszą, coraz weselszą, nową męczarnią karmiąc cygana. Bolał a oderwać się nie mógł; niewyraźne słowa, które sam tylko rozumiał, pełne ognia i namiętności rozpasanéj, chwytał uchem, połykał z oddechem, bojąc się stracić jednego.
Czegoż-bo tam nie było w téj dziko-tęsknéj a miłosnéj do szału pieśni cygańskiéj!!
Tumry przypomniał sobie wszystkie miejsca, gdzie kiedy w życiu ją słyszał; całą swoją dolę od kolebki, i cierpienia młodości, i losy swoje i Azy, która pod okiem jego rosła z dziecięcia w dziéweczkę, dziewicę, w czarodziejkę!
I zapomniawszy gniewu na jednę chwilę przelotną! zadumał się, zkąd mu przyszła ta niespodziana