Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 313.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

I znowu leciał przez pola, jak niegdyś do obozu cyganów, a nie czuł jak przebiegał przestrzenie, nie słyszał krzyku dziewczyny, która goniła za nim, nie wiedział kiedy ciemna gąszcz lasu go otoczyła; skronią uderzył się o pień dębu i upadł krwią zlany...
Po nad nim szumiał wicher i burza, łamały się gałęzie, przelatywały kruków stada, spędzone zawieją dżdżystą; Tumry w odrętwieniu całą noc tak na mokréj przeleżał ziemi. Dopiéro ranek i świtanie, chłód dnia i znużenie ostateczne, otworzyły mu oczy senne i oprzytomniły nieco. Ale z piérwszym blaskiem zorzy, myśl wczorajsza zakończenia samobójstwem przypiła się znowu wracając do serca.
Chwycił pas czerwony, którego nie puścił z dłoni ściśniętéj konwulsyjnie, i błąkać się począł szukając drzewa, wybierając gałęzie; gdy wtém przyszła mu na pamięć owa opuszczona buda w lesie, którą mu Janek pokazał, i poszedł szukać przeklętego miejsca na czynność przeklętą.
Ale obłąkanemu niełatwo było pokierować się w borze, którego głębi nigdy nie znał dobrze, a teraz znaleźć się w nim całkiem nie umiał. Szedł i powracał, błądził, nużył się do ostatka i byłby może skończył na piérwszéj krzywéj sośnie, gdyby