Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 046.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W kr. Mości, pragnący także krew swą przelać, by dowieść że się od niej nie odrodził.
— Dzięki Bogu — z uśmiechem odparł Stanisław-August, przypatrując się z zajęciem pięknemu młodzieńcowi, który cały zarumieniony z ziemi powstawał — nie żyjemy w czasach, w którychby ofiary krwawe były potrzebne. Syn pani niech mi tylko obyczajem przodków da serce swe, a innej ofiary, da Bóg nie będę wyciągał od niego.
— To serce miałeś już i masz, Najjaśniejszy Panie! bo wszystkie twych poddanych do ciebie należą! — rzesko i przytomnie odezwał się Alfier.
Król łagodnie się na to oświadczenie uśmiechnął poglądając na matkę i syna, a że wypadało mu widać powiedzieć jeszcze jeden komplement, dodał z cicha.
— Mój Boże! któżby to powiedział, że takiego już pani masz syna! zaledwie zdaje się jej bratem.
Żywszy rumieniec oblał lice podczaszynej, ale w tem wojewoda, który marzł we fraczku materjalnym, przypomniał że i Najjaśniejszemu panu chłodno być mogło.
— Racz Wasza królewska Mość przyjąć ubogą gościnę w domu, który cały ci jest oddanym — odezwała się podczaszyna.
— Wdzięczen jestem mojej drodze, że mnie tu przywiodła! — grzecznie rzekł Stanisław August. — Kochana podczaszyno, prowadź-że mnie i nie ziębnij.
— Król tych słów domawiał gdy z baldachymem i rabinem siwym na czele przysunęli się żydzi, niosąc tort i domagając się przystępu.
Biskup Naruszewicz chciał ich zbyć żarcikiem, ale to nie tak łatwo z żydami, którzy niechcąc zrozumieć udają że nie rozumieją; rabin miał pretensją do reto-