Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 122.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszak ci to, kto chce, i wczorajszego dnia bardzo łatwo zapomni — z urazą odpowiedziała Anusia usuwając się nieco.
— Panna Anna gniewa się na mnie? — zapytał podchodząc młody człowiek.
— Daj-że mi pan pokój! jak gdyby córka starego Sienińskiego mogła i śmiała gniewać się na syna pani podczaszynej — ruszyła ramionami — ale łza kręciła się w jej oczku.
— Gniewają się na siebie tylko równi, a słudzy jak ja wzdychają i płaczą.
Była przy drzwiach za których klamkę już brała, gdy Alfier przykro uczuwszy cierpienie Anusi, posunął się ku niej żywo poruszony ostatniemi słowy, zapomniawszy powagi, którą chciał przybrać przed chwilą.
— Anusiu! Anuleczku! — zawołał dawnem imieniem i głosem poczciwie drżącym, chwytając jej różową ale maleńką rączkę — poczekajże... co ci to, ty bo się gniewasz na mnie, ja cię muszę przeprosić.
— Mówiłam panu, że choćbym chciała, gniewać się nie mogę.
— No dosyć tych żartów dziecko! pogódźmy się po staremu, chcesz? przyznam się żem jam winien, odpokutuję jak każesz, ale bądźmy z sobą znów jak za dobrych naszych czasów.
— Dobre czasy już minęły! — westchnęła Anusia.
— Ale jeszcze mogłyby powrócić!
— O! nie, nie! nigdy! nigdy! panu już spieszno do innych lepszych czasów, a mnie nie do tego idzie. Tyle to wesela co w dzieciństwie.
Anusia mówiąc to, trochę odstąpiła odedrzwi, pod-