Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 124.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

do odskakującego podczaszyca. — O! pan mnie nigdy nie zrozumiesz!
W oczach jej gniew pałał dumny.
— Przepraszam! przepraszam na klęczkach — doprawdy nie wiem jak się to stało, ale nie mogłem się wstrzymać — chciałem znów dobre nasze czasy przypomnieć.
— Nie, te nigdy nie wrócą! — smutno powtórzyła Anusia — jak ta wiosna co minęła, nie przyjdzie już więcej.
— Ale się zaczyna druga?
— Ta się panu rozwinie w Warszawie — odpowiedziało dziewczę, chwyciło za drzwi i znikło.
Michał pozostał chwilę jak przykuty do miejsca, ruszył tylko ramionami...
— Dziwne stworzenie — rzekł w duchu — takie to zapalczywe a dumne! Co ona myśli? jużciż nie roi żebym się z nią miał żenić!
— A! a! to by było zabawnie! biedna Anusia!
Przeszedł się kilka razy zamyślony po pokoju.
— A jednak, rzekł znowu, smutno mi, bardzo smutno bez niej będzie, czuję, że zapomnieć ją trudno, ale to dzieciństwo, potęsknię, powzdycham i jakoś to minie. — Począł myśleć o czem innem, ale głos Anusi tętnił mu w uszach, wzrok Anusi patrzał nań ze wszystkich obrazów, ciągle ją, i ją tylko widział przed sobą.
— Znajdziemy się przecie w życiu! rzekł pocieszając się po chwili, i wyszedł rozmarzony. Nie wiedział jak zgadł trafnie, rzucając na wiatr te słowa.