Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 127.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Otóż jeszcze waści powiem, ciągnęła dalej, co ci podczaszyna dysponowała, gdyś tu szedł; — widzisz, nie przez ducha świętego o tem wiem, ale czytam w twarzy twojej, jak z drukowanego. No, no, mów już co ci kazano, bez żadnych przygotowań, prosto z mostu — ileż tobie i twojej matce potrzeba?
— Babuniu kochana, jeśli już o tem mowa, naturalnie, że — co łaska jej.
— A ha! ale przecież! Tysiąc dukatów dla waści, a tysiąc dla podczaszynej? zdaje mi się, że powinno-by wystarczyć, przytem co możecie mieć ze swego? No, jakże?
— Kochana babuniu, mama jedzie do Włoch, to drogi kraj, a ja muszę się sztyftować do stolicy.
— To znaczy, że potrzebujecie więcej, no, powiedz-że mi z czem ciebie przysłano? tylko szczerze Michasiu, jak mnie kochasz szczerze.
— Mama prosi tylko o pożyczenie.
Staruszka ruszyła ramionami.
— Dwóch tysięcy dukatów, a ja.
— No? a ty?
— Ja, co łaska!
— A waszeć mnie już nudzisz z tą łaską! wiesz, że łaska na pstrym jeździ koniku! No! nie frasuj mi się! dam i matce i waści panie Michale, wolę już to niż żebyście mieli, po tych festynach co wszystek grosz wyciągnęły z domu, u żydów pożyczać lub wioski zastawiać. Zamknij-że waść drzwi i podaj mi rękę.
To mówiąc staruszka podniosła się z ciężkością, wzięła kluczyk który jej nigdy nie odstępował, bo we dnie wisiał u pasa, a w nocy leżał pod poduszką, i zbliżyła się opierając na Michale, do starego gdańskiego biórka.