Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 255.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ordyńskiemu zawróciła się głowa, siadł, napisał, i zataczając się prawie, rozmarzony do gry powrócił.
— O północy! — szepnął mu w ucho cavaliere. — Zabiorę ją i przywiozę tutaj, przygotuj dla niej pokoje, bo kapryśnego będziesz miał ptaszka, a ciesz się swem szczęściem, którego ci pierwszy mam honor powinszować.
To mówiąc Fotofero, schował papier do kieszeni, a uśmiech towarzyszący słowom jego tak był dziwnie chytry i szyderski, że podczaszyc pomimo namiętnego zaślepienia nieco się uląkł.
Przeszło to jednak jak lekka chmurka. Posadziwszy kogoś na swojem miejscu do gry, poleciał sam urządzać dom, przygotowywać się uroczyście, chcąc obchodzić przybycie pięknej Julji, którą przyjaciołom jako metressę en titre miał prezentować.
Cały tłum gości dowiedziawszy się że sławna z piękności i niecnoty swej pani Kozłowska przechodzi do podczaszyca, podniósł kielichy do góry i zawrzeszczał wiwatem przerażającym. Jenerał tylko ruszył ramionami spełniając swój kielich i bardzo zwiesił wąsy.
— Do djabła! — rzekł do gospodarza — jeśli sobie z nią dasz radę, to powiem żeś gracz!
— Alboż co? — spytał podczaszyc niespokojny.
— Ba! posłuchaj księcia Nestora co ci o niej powie! że ładna, to prawda, buziaczek prześliczny, taka bestja że mnie nie raz starego zelektryzowała, ażem sobie pomyślał że dla niej by warto maleńkie głupstwo zrobić — ba! ale z wężem co się z dłoni wyślizga, łacniej byś sobie dał radę niż z nią!!
— Ale jakąż ma wadę! jaki grzech?
— Wszystkie ile jest powszechnych i głównych, pospolitych i nadzwyczajnych!