Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 260.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Że gdyby była liliowa, nie byłby do niej pan podczaszyc tak przylgnął — rzekł jenerał — ale proszę kontynuować.
Śmiech trochę przerwał mowę, ale orator począł dalej.
— W liliowej twarzy, w koralowych wargach, w srebrnolitych oczach....
Jenerał znowu zaprotestował.
— Patrz-że pan w oczy nie w sufit, to w nich srebra nie znajdziesz.
— Cóżem ja winien że tak w tekscie stoi.
— Poprawuj pan tekst...
— A zatem, kiedy chcecie, w czarnoognistych oczach i piersiach alabastrowych...
— Daj to Boże! — rzekł jenerał cichuteńko.
— Alabastrowych — mówił dalej orator — JMpanny Julji. — Niech ustąpi przed nią Diana...
— Ba, to prawda — szepnął ktoś z tyłu. — Dianie się z nią nie mierzyć, ta Endymionów sobie nie żałuje.
— Niech Kalipso i z swoją Dydoną za piec się schowa, żadna ją bowiem piękność skomparować nie może. Wszakże i JMpanu Michałowi niczego! Owa raźność, owa kibić, owa talia wszystkich na siebie oczy porywa!
— Świadkiem trędowata wojewodzicowa, która by była dała folwark chętnie dożywociem za pana podczaszyca — szepnął znowu jenerał.
— Miło patrzeć kiedy — (za pozwoleniem), przerwał sobie orator — tu sęk!
— A co tam takiego?
— Sęk powtarzam, oracja organisty mówi o Bartku simpliciter, a ja o podczaszym Michale, tamta wychwala