Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 266.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

spojrzał na dziewczę okiem badawczym śledząc każde jej drgnienie — i powiem ci, że jesteś bogatą, bardzo bogatą nawet.
Anna zarumieniła się jakby z radości.
Ksiądz zasmucił się.
— Cieszysz się? — spytał.
— Cieszę się — odpowiedziała — bo użyję tego grosza aby go wydźwignąć i uratuję! Bez dostatku trudniej by mi to może dokazać było. Ale zkądże te niespodziewane bogactwo?
— Nie potrafię ci tego wytłumaczyć — rzekł staruszek — ojciec twój w pocie czoła zebrał ci kilka tysięcy czerwonych złotych, pan Kasper nie wiem jakim sposobem zostawił ich po sobie z czystym złocie kilkadziesiąt tysięcy, dość piękne klejnociki, oszacowane także na tysięcy kilka, skrypta pewne i zastawy.
— Jakże mu to przyszło?
— To tajemnica między nim a Bogiem; wiem, bo duszy jego byłem stróżem, że złemi środkami nie dorobił się tego mienia, ale kilkadziesiąt lat niesłychanego skąpstwa nie lada co może.
Anna zamyśliła się jak na modlitwie ze złożonemi rękoma i po chwili wstała.
— Więc mogę — zapytała — pokazać mu się dostatniej? może też choć tak ku sobie go pociągnę z tej otchłani.
— To straszna igraszka — rzekł surowo kapucyn — czynisz to w niewinności ducha, co zgubić może! Ale strzeż się na Boga, radź sumienia, nie ufaj siłom swoim, bo nie jedna tak zginęła.
Anna uklękła całując drżące dłonie O. Spirydjona, i prosząc go o błogosławieństwo.