Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 282.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Fotofero z tą minką z głupia-franta, którą często dla podczaszyca przybierał. Wprzód on był u Julji i wiedział już o wszystkiem, szedł teraz z gałązką oliwną, jako pośrednik do zgody.
— A! a! cóż ci takiego, kochany podczaszycu?
— Ha! co? mnie! kto? — budząc się zawołał Ordyński — a! to ty? mnie? nic! tak to jestem jak widzisz szczęśliwy!
Cavaliere dziwnie się skrzywił.
— Wiem! wiem! maleńka kłótnia miłośna! burza po której wam jaśniej zabłyśnie pojednania pogoda. Pan sobie pozwolił jakiejś rannej wycieczki, pani wyszpiegowała niewierność.
Podczaszyc ruszył ramionami.
— Pewnie to było znów rendez-vous z piękną Anusią:

Et l'on revient toujours
A ses premières amours!

zaśpiewał fałszywie.
— Jakie rendez-vous! co ci w głowie! zeszliśmy się przypadkiem w ulicy, przemówiłem słów kilka.
— Ba! ba! znamy to! znamy! Anusi bardzo ładnie w żałobie — dodał cavaliere — podwójnie ładnie, bo i posażek się znalazł co jeszcze jej wdzięki podnosi! Dziś, jutro czerń ta zamieni się może na białą ślubną zasłonę; ma słyszę z pół miliona po stryju i ojcu!
— Tem lepiej! wyswataj-że jej kogo!
— Ba! ba! radbym ale mi się tam nie uda, jest ktoś w serduszku co innych nie puszcza. — Uśmiechnął się. — Jak sobie przypomnę — rzekł — żeś pan ją miał w ręku i puścił dobrodusznie, śmiech mnie bierze!!