Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Historya prawdziwa o Petrku Właście palatynie, którego zwano Duninem tom 2 178.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

grzani wszyscy prawili i opowiadali o tém co kogo bolało. —
Jeden gromadzie opisywał, jak z sioła nad gościńcem uchodził.
— Widziałem ich sam na własne oczy moje — prawił, tych pogan z za morza. Lud mały, ogorzały, śniady, włosa czarnego, ślepia wpadłe jak u kreta, nosa mało co, gęby dużo, zęby ostre białe, a choć to szataństwo drobne i wątłe się zdaje, mocne jak żelazo. Kożuch ma ledwie wytarty na grzbiecie, łuk i strzały, kawał noża krągłego, konie małe jak żaby — ale sunie się tego jak mrowia, jak gąsienicy i gdzie to przejdzie zje, spali, stratuje że źdźbła po sobie nie zostawi. A żrą bestyje nawet padło. Jak naszli Osowiec, z którego kto żwawszy uszedł na błota i lasy, jak tam pół dnia postali, nie było i kołka w płocie. Kościół złupili, księdza obwiesili, dzieci z kolebek powyrzucali i pognietli — a gdy odciągnęli nikt swéj chaty miejsca nie odszukał. — Czego zabrać nie mogli to spalili... i poszli daléj. —
Milczeli słuchający, grozą przejęci.
— A dobrze wam tak! zamknął zbrojny człek. Po co ziemianie panu naszemu Władysławowi opór stawią? Po co? Albo pan zły?
— Taki jak i drudzy, wtrącił Tychon, bo oni wszyscy do siebie podobni, ta tylko między niemi różnica, że jeden co się objadł odpoczywa, a ci co głodni więcéj jedzą. — Ja sytych zawsze wolę!