Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom I 017.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie dziwuj się, że człowiek stęknie, rotmistrzu — rzekł. — Brzemię okrutne, pod czas głowę stracić można.
Bieliński zamilkł, snadź i on czuł to brzemię.
— Cóż z królem, panem naszym miłościwym — zapytał po chwili — co mówią lekarze?
— Pan Stanisław Fogelweder i Niemiec Ruppert jedno pono prawią — odpowiedział oboźny, obok którego zajął miejsce na ławie rotmistrz Bieliński. — Z królem źle jest, bardzo źle, a leki i lekarze co pomogą, gdy kto życia nie szanuje?
— Zaprawdę — przerwał rękę podnosząc Bieliński — i ja tak trzymam. Ciału żaden lekarz nie poradzi, gdy dusza choruje i radaby uciec z niego. Wszak ci to męczennik!
— A tak! — potwierdził gorąco Karwicki — któż to lepiej wie nad nas, cośmy w służbie jego oddawna i smutną tę historyę znamy. Ci co zdaleka patrzą, mogą obwiniać, sarkać, zadawać mu, że własną winą w to popadł, ale my wiemy, iż się stał ofiarą losu jakiegoś, który go chyba od kolebki ścigał. Lepszego i szlachetniejszego człowieka, większego serca monarchy na świecie chyba nie znaleźć, a oto jak ginie marnie, pamięci nawet po sobie nie zostawując, na jaką zasłużył. O Boże!
Słuchając z głową ku mówiącemu zwróconą, rotmistrz słowo każde chwytał bacznie.