Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom I 070.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Chłopaka odprawiwszy przodem, sam z workiem za pazuchą, już był na drugiem podwórzu, niczyjej szczęściem, nie zwróciwszy uwagi na siebie, i miał zaraz opowiedzieć się do królewnej, gdy Zagłobianka zaszła mu drogę.
Zmierzyła go oczyma bystremi, z których mógł wyczytać, że wiedziała z czem chodził, a chciała się dowiedzieć jak powracał.
— Dzięki Bogu — szepnął kłaniając się jej Talwosz — wszystko dobrze mi się powiodło.
To mówiąc, ręką uderzył po worku, który miał za suknią.
Dziewczę nie mówiąc słowa, wzrokiem mu tylko podziękowało.
— Jest kto u królewnej? — zapytał Talwosz.
Dosia ramionami poruszyła.
— Nie ma nikogo — rzekła — wiedzą ludzie, że się tu niczem pożywić nie można, rzadko też kto zajrzy. Idź waćpan...
Wejrzenie dziewczęcia zdawało się Litwinowi płacić za wszystko, tak mu się twarz wyjaśniła. Nie miał nawet czasu namyśleć się, jak skłamie przed królewną, gdy go zapyta, co ze srebrem zrobił, i wbiegł do posłuchalnej izby.
Anny tu nie było, chodziła po drugiej komnacie z Żalińską coś radząc po cichu, a zobaczywszy Talwosza, z uśmiechem pośpieszyła naprzeciw niemu do progu.