Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom I 208.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

znak aby czekała na niego i pobiegł na podwórze.
Dosi nie było bardzo przyjemnie stać w antykamerze, gdzie ją zaraz otaczano, bo nie było między dworzanami młodszemi jednego, któryby się do niej nie zalecał, choć wszystkich wyśmiewała, lecz musiała.
Z kolei ilu ich było przychodzili się nastręczać do posług i odprawieni usuwali się kwaśno. Jedno to ich mogło pocieszać, iż żaden z nich nie miał się czem pochwalić.
Nawet poważny Koniecki, choć dostojeństwo swe ochmistrza nosił teraz jeszcze majestatyczniej w Płocku niż w Warszawie, przyszedł pięknej Dosi się pokłonić.
Talwosza długo nie było, Zagłobianka już się miała cofnąć nie doczekawszy go, gdy powrócił nareście, ale przy Konieckim mówić nie było można.
Dosia wprowadziła go z sobą do przedpokoju.
— Znalazłeś stróża?
— A jakże — odparł Talwosz — nie czyni on z tego tajemnicy, iż za biały grosz, który mu dał jakiś bardzo poważny pan, już nie młody, ofiarował się papiery, nikomu ich nie dając, położyć w sypialni królewnej.
— Nie doszliście kto to był? — spytała Zagłobianka.
— Stróż zaprzysięga się, że go pierwszy raz