Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

strony, i pewnie Szlązacy... I Bóg raczy wiedzieć kto jeszcze. Bo jak się na wojnę zbierze, nigdy jednéj nie dosyć.
Krzyżakom pono posiłki z całego świata idą.
Naszemu staremu Łokciowi, nie dadzą spocząć ni się zdrzemnąć. Taka już dola jego żeby nigdy pokoju nie zaznał!!
— Król na zamku? — zapytał Szary.
— Gdzie? — rozśmiał się Trzaska — jego na zamku, w mieście i wszędzie pełno. — Stary, zdawało się że już ociężał — ale! trzeba go teraz widzieć! Taż to ma bodaj lat siedemdziesiąt, a taki krzepki i na siodle cały dzień, dla niego jak drugiemu na posłaniu...
— Na toć go Bóg widzicie stworzył, — odezwał się Szary, żeby on z tych skorup Polskę zlepił... Ubożuchny, mały człek, sam jeden jak palec, a korony się dorobił... Wypędzali go tyle razy... przecież się ostał. Nie jest że to znak że mu sam Pan Bóg pomaga i tego chce co i on??
Trzaska się uśmiechnął.
— Dobrze mówicie! prawda to jest! dla tego ja se myślę, że i teraz choć na nas Czechy idą, Brandeburgi, Krzyżaki te i niewiem jakie djabły — a on im, z panem Bogiem rady da.
Trzaska dla owego siana, które wiózł że mu niezgrabnie jechać było i bał się go gubić, choć