Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

jakby ciemności zwyciężyć chciały, spieszyła to pół słowy nagląc wiodącego, to się zwracając ku temu, który jechał za niemi.
Poruszoną była i — dawała rozkazy, czuła się wodzem...
W lesie stało się straszliwie ciemno i droga była prawie nie do rozpoznania. Tu już przewodnik najlepszy niemógł nic, lecz stał za niego instynkt zwierząt; konie czuły miejsce, z którego wyszły i gdzie ich reszta pozostała. Puszczono je swobodnie...
Drożyna ciasna nie dozwalała inaczej jechać jak gęsiego, i żona puściła wojewodę przed siebie, sama zostając w tyle...
Zdawało się marzącemu o tem, co się stało wojewodzie, niepodobieństwem, ażeby w tak niewielkiej odległości od Krzyżaków Łoktek miał się znajdować. Nieograniczone zaufanie, jakie w żonie pokładał jedne, go uspokajało...
Myślał będzieli możliwem dotrzeć do Łoktka i nim zadnieje powrócić niepostrzeżonemu do namiotu?...
Nie pytał jednak, nie mówił nic — czekał...
W tem rżenie konia dało się słyszeć zdala, a te, na których jechali, odpowiedziały na nie wesoło. Nic jednak jeszcze widać nie było, ciemności leśne ich otaczały, a puszcza była podszyta i gęsta...