Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom II 028.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

musiano, i żydowica stara w poszarpanych sukniach, której ze strachu mowę odjęło. Ta jeszcze córkę czy wnuczkę, dziewczę może dziesięcioletnie, obejmowała pokaleczonemi rękami tak silnie, że trzech ludzi wyrwać jej nie mogło...
Kupa ludzi tłocząc się, gnała ich. Jeden już zabity, padł twarzą na ziemię i tam został, z drugich krew się lała, ranami byli okryci... Żydowica też porąbana, posieczona, jakby nie czuła nic, dziecko sobą okrywając, ratować próżno chciała od śmierci.
Dziecko to, choć żydówka niewierna, takiej było cudnej piękności, żem ja oczów od niej nie mógł oderwać, a wypieszczone i wątłe, jakby pańska córka. Włosy jej czarne, rozpuszczone, do kolan niemal spływały, a co z pod podartej koszuli ciała było widać, jakby z kości słoniowej wyrzeźbił, tak śliczne... Oczy, gdyby dwa węgle czarne, patrzały przerażone na tych, co ją pochwycić chcieli... Rączkami białemi trzymała się pokrwawionej matki. Choć żydów, i mnie się chwilę żal zrobiło...
Jużby jej wnet był który cios zadał, bo się coraz większa kupa zwaliła, a starą siekli i cięli, która słaniając się, jeszcze sobą okrywała dziecię, jak wilczyca, gdy jej szczenięta biorą, aż od zamkn[1] król wypadł, jako piorun, ze swojemi kilkunastu dworzany, i wprost na tę gromadę z mieczami podniesionemi.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – zamku.