Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom II 044.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Kaźmirz rzucił nań okiem roztargnionem i ruszeniem ramion odpowiedział.
— Znowu się u tego Neorży zbierają — dodał Rawa — liczba ich się mnoży, wygadywać im wolno bezkarnie, więc języki na dziadowski bicz rozpuszczają.
— I cóż mówią? — zapytał król obojętnie, zbywając go się.
— A cóż? zawsze jedno! Mnich ten zuchwały Baryczka, nie darmo Amadejów pokrewny... węgier też, choć ojciec z polką się ożenił, Baryczka się odgraża, że gotów z kazalnicy piorunować na króla... Nawet arcybiskupa i biskupa nie szczędzi za to, że oni was nie zmuszają z żoną żyć, a... inne niewiasty porzucić.
Jakby kochanek i księża nie mieli? dodał Rawa.
— Kochanki? miłośnice? powtórzył król z uśmiechem chłodnym — gdzież one są? Na dworze ich nie chowam.
Kochan zamilkł.
— Ani Arcybiskup, ni Biskup, dołożył król, nie dopuszczą temu szaleńcowi rzucić się na mnie.
— Biskup? kto wie? odparł Kochan. Ks. Bodzanta to nie Jangrot spokojny, temu potrzeba koniecznie z kimś koty drzeć, mało mu może będzie mniszek sądeckich, porwie się na króla.
— A inni, jacy tam u Neorży byli? spytał król po chwili.