Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom I 097.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przebłagiwać znowu. Lecz nie szło mu to trudno. Zytka opowiadać zaczęła.
— Boją bo się was tutaj bardzo — rzekła. — Wiemy, jacy wy jesteście i co u was kobieta, choćby i królowa, znaczy.
— Przecieżeśmy nie wilcy i nie zjadamy ich — odparł śmiejąc się Kochan — bo gdybyśmy je pożerali, jabym was pierwszą zjadł, tak mi jesteście do smaku.
Zytka się śmiała. Pochlebstwo, w jakimkolwiekbądź kształcie, choćby niezręcznie podane, pewien skutek wywiera. Dziewczyna, która z początku drożyła się z sobą, zaczęła być coraz milszą dla Kochana. Patrzała nań, uśmiechała się wyzywająco, nie wyrywała rąk, nie gniewała się, gdy ją, w imię dawnej znajomości, w pół obejmował. Znajdowała, że niewieścią cześć dostatecznie uchroniła, nie poddając się od razu. Usiedli przy sobie na ławie.
Kochan rozpoczął zaraz badanie na nowo.
— Co to jest królewnie?
Milczenie, poprzedzające odpowiedź, zapowiadało, że nie przychodziła ona łatwo.
— Królewna! — szepnęła Zytka, spuszczając oczy — ona, ona bo zamąż iść nie chce. Owdowiała niedawno, a — na waszego króla straszne tu rzeczy rozpowiadają.
— Kto? co? — zawołał oburzony Kochan — to są potwarze!...