Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 064.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

A nuż kto, choćby Natałka, choćby Maksym, albo krywonoga dosłyszał, co pomyślą? Zapomniałeś, że tyś już nowy człowiek i że z tamtego, co było, nic nie pozostało, utopione wszystko.
— Oprócz gniewu i pomsty — zamruczał Sydor. Z serca wyrwać, co w niem uwięzło, nie można. Milcz, babo! Gdy na nich patrzę, kipi we mnie!
— Tsyt! — poczęła kobieta, klepiąc go po ramieniu — rany Chrystusa Zbawiciela, milcz! co tobie? W step idź, jeżeli na ciebie chandra znowu napadła, niech ci to przejdzie.
I przeżegnała go trzy razy krzyżem prędko.
— Milcz... słyszę ktoś idzie.
Sydor się obejrzał i padł na przyzbę, obie ręce podstawując pod brodę.
Zabój miał głowę obróconą ku gościńcowi spaskiemu i szczekał krótkim, urywanym głosem; nagle zerwał się, najeżył, rozkraczył i ujadać począł z niezmierną zajadłością.
Trzy postacie, idące od Kaniowa, ukazały się nad płotem z ziemi i gnoju, który podwórko opasywał. Widać było dwa kapelusze, złotemi galonami obszyte, dwie peruki upuklowane, dwie suknie szyte srebrem i dwie gałki od lasek, z rękami w żółtych rękawiczkach.
Pomiędzy nimi w pośrodku, w kapelusiku z piórem na rannej fryzurze, z parasolikiem w ręku,