Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 074.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Natałka, jak Sydor jej ojciec, który w gniewie i poruszeniu wielkiem nigdy innego języka jak polski nie używał, mówiła też nim dobrze; rozmowa zawiązała się, jak pospolicie naówczas na Rusi, obu językami razem, pomięszanymi z sobą. Jeszcze się były nie pokłóciły i żyły w zgodzie braterskiej.
— Cóż moja śliczna panno — odezwał się król — jakże wam tu życie płynie?
Matka z przestrachem spojrzała na dziecko, jak też sobie da radę z rozmową.
Natałka wcale się nie strwożyła.
Za drzwiami alkierza słuchano pilnie. Otwór okrągły od kołka dozwalał pani Mniszchowej nawet okiem ciekawem badać króla, którego miała przed sobą.
— A cóż, a cóż? — poczęła śmiało Bondarywna, ręce w tył założywszy i główką pokręcając, jak ptaszki, gdy są w dobrym humorze. Nasze życie, jak nie potrzeba lepszego. Królby go mógł zazdrościć.
— O, pewnie — wtrącił Poniatowski.
Dziewczę zerknęło nań i nieulęknione mówiło dalej:
— Chwalić Boga i was, naszego pana, teraz na Ukrainie spokój, rola czarna dobrze rodzi, grad nie bije, susza nie wypala, chleba mamy, czego więcej pragnąć?