Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 117.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

z dwóch izb. W jednej z nich było dosyć jasno, w drugiej tylko, gdy drzwi pierwszej stały otworem, bezpiecznie się można było obrócić.
Plersch się rozgospodarował naprzód tak, że siana przynieść kazał i położył spać, resztę losowi zostawując.
Dziwiło go nieco, iż z taką jakąś tajemnicą go sprowadzono tutaj i wychodzić zakazano. Radby był znajomych subalternów z dworu króla zobaczył, lecz tak był zmęczony, iż zaspał sprawę.
Gdy się obudził, chłopiec mu oznajmił, że ze dworu od marszałkowej jeść przynieśli i parę butelek wina, i że o godzinie jedenastej w nocy miał otrzymać posłuchanie.
Biednemu malarzowi w głowie się to pomieścić nie mogło. Ubrał się i wyczekiwał tej późnej godziny, gubiąc się w najdziwaczniejszych domysłach. Z górki dworku Zamysłowskich nawet na miasteczko wyjrzeć nie mógł, bo drzewa i budowle, niegrzecznie tyłami poobracane do dworku, wszystko mu zasłaniały.
Zegarek jego wskazywał jedenastą, gdy służący nadszedł, który go miał zaprowadzić do pani Mniszchowej Wieczór był piękny młodej wiosny, chmury komarów na pogodę zwijały się w powietrzu, miasteczko było na pozór uspione, lecz sen jego mieszkańców nie przeszkadzał przybyszom poruszać się jeszcze i w oknach wielu światła widać było rzęsiste.