Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 134.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

takie piękne w zgrzebnej koszulinie, równie się wdzięcznem okaże w batystach.
Od wrót zawróciła się jeszcze Grzybowska, bo w pośpiechu i obałamuceniu tem zapomniała prawie o rzeczy najważniejszej, o umowie, kiedy malować się ma przyjść dziewczyna.
Na ranek następujący oznaczono czas, a że się lękano, aby kto nie wytropił Sydorowej z córką po drodze do dworku Zamysłowskich, miały jak dzień ogrodami po za miasteczkiem przejść, unikając ludzkich oczów. Bondarowa przyrzekła, że przyjdą i zapewniła, że dworek i drogę do niego najlepszą, za płotami, znała doskonale. Co się tyczyło Natałki tę brała na siebie.
Tak nadspodziewanie szczęśliwie wykonawszy, co poleconem miała, stara panna pospieszyła do miasteczka. Jednakże poufne zwierzenie się Sydorowej po głowie jej chodziło. Te garnce dukatów i klejnoty, i szlachectwo, i skryta ucieczka człowieka, który się wyrzekł stanu i nazwiska, jakąś nabawiły ją trwogą. Sprawa z Bondarywną zdawała się jej nieskończenie trudniejszą niż wprzódy, gdy o niczem nie wiedziała.
Z temi myślami wróciła do domu, gdy pani marszałkowa jeszcze w łóżku leżąc, dzwoniła o czekoladę.
Dnia poprzedzającego wieczór się był za długo przeciągnął. Zaledwie mając czas z siebie płaszczyk